Panie Doktorze brzuszek boli!



Łódź. Niedziela. Otwierasz oczy. Patrzysz na zegarek. 6:30. Cholera. Już czuję, że przegrałam dzisiejszy dzień. Próbuję wstać.

Ból jest nie do wytrzymania. Nic z tego. Siła woli. Może samo przejdzie. 7:00. Jakimś cudem człapię do kuchni. Ilość leków przeciwbólowych w mieszkaniu zaskakuje szczodrością. Wżeram łapczywie połowę przyosiedlowej apteki, bo druga połowa może przydać się na później.


Czekam. Godzinę. Ból przechodzi do stanu, gdy zaczynam się zastanawiać czy skakać z okna, czy najpierw spróbować walić głową w ścianę. Nie dam rady.


Jestem odporna. Za dzieciaka 2 dni potrafiłam udawać przed rodzicami, że wcale nie mam złamanej ręki. Za dorosłego przy skomplikowanym skręceniu kostki długo tłumaczyłam lekarzom, że nie żartuję - poważnie reaguję śmiechem na ból.

Teraz się nie śmieję Wstaje Wera. Dzwoń na pogotowie. Pan chce rozmawiać ze mną. Nie mogę mówić. Z bólu nie mogę mówić. Dostaję pierwszy opierdol, że nie jestem wstanie podać rzetelnych informacji. Kurwa.

To nie ich sprawa. Proszę zadzwonić na pomoc świąteczną. Podobna sytuacja.
- Wyraźniej Pani nie może?
- Niech Pani nie przerywa.
- Apap Pani brała?
- Górna to nie nasz rewir. Proszę zadzwonić na pogotowie.

Zaczynam bluźnić, że już dzwoniłam, że mają obowiązek przyjęcia pacjenta, że przysięga Hipokratesa.

- Do szpitala Pani powinna pojechać.
- Chcę! Tylko nie mogę wstać z podłogi, a pogotowie nie chce przyjechać!

Przekazuję telefon. Mam dość. Każę Weronice dać sobie spokój. Dość mam idiotów. Biorę drugą część apteki i wysyłam po kolejne leki. W organizmie buzują mi pochodne koktajlu Mołotowa. Padam.

O 11.00 dzwonek do drzwi. 11:00 (!!!). 

- Wzywała Pani pomoc świąteczną. 

Gdzie ja żyję? Wzywałam! Jasne, że wzywałam. Trzy godziny temu wzywałam!

- Ja mam tu wpisane, że odmówiła Pani hospitalizacji.

Że co?! Ja chciałam iść do szpitala! Wymiękłam.

I nie chodzi mi o znieczulicę i nawet o niekompetencję mi nie chodzi, a już tym bardziej o zaniedbania względem pacjentów.

Ja się jedynie zastanawiam dlaczego płacę za coś z czego nie korzystam? Czemu za moje pieniądze jestem narażona na zniewagi i awantury? Szanowna służbo zdrowia ja nie chcę, żebyście się zmieniali. Ja Was nie chcę utrzymywać!


To jak wejść do restauracji, zapłacić z góry, nie zostać obsłużonym, w gratisie otrzymać opierdziel od kelnera, że nie wiesz, co chcesz zjeść mimo tego, że nikt Ci nie przyniósł menu, a na koniec zostać wyproszonym.


Nie chcę być do tego zmuszana. Nie życzę sobie. Chcę, żeby moje pieniądze lądowały w miejscach, gdzie ludzie się mną przejmują. Nawet napiwek zostawię. Zgiń! Przepadnij, zły duchu!

Czy Wy w ogóle zdajecie sobie sprawę, że Waszym pracodawcą nie jest dyrektor szpitala, nawet minister zdrowia nie jest.

Służbo Zdrowia Twoim pracodawcą jestem JA, Pani Krysia z za lady, Pan Kamil i Pan Zdzisław.

My płacimy na Was podatki! A Wy wiecznie z miną jakby ktoś na samym środku rejestracji się wysrał olewacie nas, patrzycie na nas z góry i w dodatku potraficie jeszcze podnieść głos. Na pracodawców podnosicie ten głos, Szanowni Państwo.

0 komentarze: