Masa. O kobietach polskiej mafii


Zaczęło się źle. Może nawet dużo gorzej. Ślepa wiara Górskiego w prawdomówność Masy połączona z gimbazowym wstępniakiem wróżyła stratę czasu na miarę szorowania podłogi szczoteczką do zębów. 
Wytrwałam!
 #bravoJa!
 
1. styl

Pozostawia wiele do życzenia. Miałam nawet te życzenia skrzętnie zanotowane, ale zwyczajnie nie warto. Znalazłam w zamian 2 fragmenty, które nie tyle idealnie przedstawiają sylwetkę autora, ale bawią swoją naiwnością do szpiku kości.

"To nonsens! Prawda jest zupełnie inna - treści krążące w czytelniczym obiegu to w najlepszym razie zbiór półprawd i niedopowiedzeń; spis plotek, pogłosek i zdarzeń, które nigdy nie miały miejsca. To historia polskiej przestępczości wykreowana przez rozmaite ośrodki (od organów ścigania po media) zainteresowane utrwaleniem własnej jej wersji. Tymczasem Masa wie jak było naprawdę."

"Wersję Masy potwierdził niezawisły sąd, co jest niezłą rekomendacją również dla... tej książki"

2. przekaz

nima... , ale w pozytywnym sensie nima. Na aferze z Pruszkowem niemal się wychowałam. W mediach aż huczało jaka gangsterka odchodziła w Polsce. Szał! Cosa nostra! Szalone lata 90', w których razem z gangami w słuchawkach walkmena królował Karramba. Ciekawie mieliśmy, nie powiem.

Po przeczytaniu stosunek do tych ludzi pozostał u mnie ambiwalentny. Nie zaczęłam potępiać, kochać też zresztą nie. To dobrze. Jakiekolwiek nacechowanie emocjonalne odebrałoby tej książce resztki wiarygodności.

3. treść

Szał! Po cudownych słowach wstępu Górskiego dotrwałam do Masy! Czekając na moje ukochane 57 (1,5h spóźnienia) rozsiadłam się wygodnie na mocno zbitym papierze toaletowym i turlałam się ze śmiechu. Masa opowiada na wyjebce, bez zbędnej ekscytacji, czy pokazywania swojej ówczesnej wyższości nad resztą maluczkich. Tak było. To była norma. Minęło. Luz, bluz, spontan, koka, dupy, kasa, wóda. Czasami jakaś Misska, czasami Rodman, a i Victoria Beckham też się zdarzyła.

Fragment! Fragment! Fragment! Musi być, aby uwypuklić brak jakiejkolwiek spójności pomiędzy górnolonymi hasłami Artura, a tym co faktycznie znajduje się po przebrnięciu przez to badziewie.


"Pojechaliśmy kiedyś do Frytki, żeby sobie wypić po piwku i pogadać. No, ale byliśmy już nieźle wstawieni. Po jakimś czasie przychodzi kelnerka, zresztą żona policjanta, i pyta, czy nam czegoś nie potrzeba. No to mówimy, że zabrakło nam fajek. I jak ona się dobrze spisze to jej się opłaci. Mówiąc krótko - za fajkę sto zielonych, a za przypalenie - pięćdziesiąt. Chyba nie uwierzyła, ale przyniosła papierosy. Jednego, drugiego, trzeciego  - w sumie byliśmy tam kilka godzin. W końcu poszliśmy. Wracamy tam następnego dnia i pytamy, czy jest ta nasza kelnerka. A barman nam na to: Dziś wzięła wolne, bo kupuje sobie samochód."

4. kobiety

Jeżeli masz córkę - zostaw. Feministka? Nawet nie podchodź. Mierzi Cię facet z brodą i aborcja - nie dla Ciebie. Chrześcijanin? Eee... nie. Ani słodko, ani kolorowo, ani romantycznie. Czy prawdziwie? Tego też się pewnie nigdy nie dowiemy. Chociaż pod skandal bym nie podciągnęła. Trochę jak w Grze o Tron, czyli standard.

5. podsumowanie

Książka kategorycznie przeciągnięta (70 stron to max jaki powinien się tam znaleźć). Wyłania się z niej obraz niczym z filmu Yuma. Królowie życia tracący swój blichtr, zagubieni w otaczającej ich rzeczywistości wzbudzają we mnie jedynie litość.

Najśmieszniejsze, że jej największym wrogiem jest sam autor, któremu troszkę się to wszystko pomieszało. Panie Arturze Górski, pisze Pan o patologii, a nie dla patologii!

Jako czytelnik poczułam się urażona, gdy uznał, iż nie wiem czym jest instytucja matki, jakie ma organy rozrodcze, w dodatku już abstrakcją będzie dla mnie wymyślenie jej kategoryzacji. W związku z tym za stosowne uznał zamęczenie mnie 3 stronami odpowiedzi na te pytania. Czad!

W dodatku wyczuwalne jest w nim parcie na szkło.Nie dość, że bezrefleksyjnie wierzy we wszystkie historie, to w dodatku mam wrażenie, że uważa się za jednego z nich.

Z książki aż bije od niego marzenie powrotu do dawnych czasów, z nim u boku Masy, niczym wierny pies pasterski. Pruszków imponuje mu w sposób jaki przeciętny gimnazjalista określiłby mianem: żal.

Chwycił boga za nogi i wtrącając się z nudą, w każdą ciekawą historie, może teraz, w czasach pokoju, ustalić swoją pozycje i powiedzieć: To ja Artur Górski, podziwiajcie! Zostałem przy Masie!



 
Na marginesie:
Miało być o social media, ale uznałam, że zapomnę. Bo niestety książka jest z tych co się zapomina szybciutko, jak kolejny odcinek kiepskiego serialu.


Masa o pieniądzach polskiej mafii

Chciałam napisać coś o kolejnej części zwierzeń naszego rodzimego gangstera, ale uznałam że mój odbiór książki się nie zmienił. Słowo kobiety można spokojnie zamienić na pieniądze i powyższy tekst dalej staje się jak najbardziej adekwatny. Dodaję więc jedynie fragment.

Zaświeciły mi się oczy i już wyobraziłem sobie te tabuny świetnych lasek, które przychodzą potańczyć, ale w głębi duszy myślą tylko o jednym - żeby bzyknąć się z prezesem... Jak już wiesz, rzeczywistość przerosła moje ówczesne oczekiwania. Te tabuny były znacznie liczniejsze niż w mojej wyobraźni, a uroda lasek o wiele większa.
- Ile Ci trzeba? - zapytałem.
- Jakieś 400 tysięcy dolarów - powiedział niepewnie, jakby uważał, że rzucił za wysoką sumę.
A przecież w tamtych czasach 400 koła papieru to ja nosiłem w kieszeniach spodni. Żartuję, ale nie był to dla mnie jakiś przesadny wydatek. Kilka dni później przyniosłem mu to siano, rzuciłem na stół i tylko patrzyłem z satysfakcją, jak wybałusza gały na widok sterty banknotów.
- Gdzie ja to schowam? - jęczał.
- Nie wiem. Może pod łóżkiem, żeby ci nie pierdolnęli? A jak chcesz, to ci przyślę ochroniarza - odparłem.
Taka kasa robiła wrażenie.

0 komentarze: