palmiarnia


Łódzka Palmiarnia! 
W ramach wewnętrznego projektu poznaj swoje miasto, postanowiłam odwiedzić to cudo.

Niewielki budynek, dużo mniejszy niż to, co proponuje nam zamek w Książu, niby nic ciekawego. Ot, wycieczka jak wycieczka.

Błąd!

Palmiarnia robi to dobrze. Tak - mała. Tak - ma niewielkie zasoby, ale jest wprost idealna.

Wiecie, że mają  rybki? I suma tam mają? I nie muszę tylko patrzeć na rybki i na suma! Mogę kupić jedzenie, żeby karmić zwierzęta!!! Te pomarańczowe karmiłam 45 minut.

Pierwszy raz byłam w aż tak interaktywnej palmiarni. Zaznaczę tylko, że zwiedzanie tego typu miejsc nie jest moją pasją. Laikiem jestem i nie zawaham się użyć tego argumentu.




I żółwie mają. I w środku, i na zewnątrz, i nikt nie krzyczy, że nie wolno ich głaskać, bo wolno!!! Na ręce tylko brać nie można, ale głaskać i dokarmiać można. Kolejna godzina.







W dodatku trafiłam na wystawę motyli.
Powalała na kolana?                                      Nie.
Duże, przestronne, zadbane pomieszczenie? Nie.
Czy byłam zachwycona?               Tak! Tak! Tak!

Motyle siadały na zwiedzających, fruwały gdzie dusza zapragnie, nikt nie mówił, żeby nie podchodzić za blisko, nie łapał za rękę jak zbliżyło się aparat. Na drzwiach widniał jedynie napis nie łapać motyli i... ludzie nie łapali. Taki dziwny naród.  Nie trzeba ich było chować za szybą. Oblepiona skrzydlakami poświęciłam następną godzinę.




Łódzka palmiarnia sprawiła, że byłam zachwycona.

Zrobili coś, co do tej pory uważałam za mit instytucji publicznych. Pomyśleli! Z brzydkiego, małego, PRLowskiego budynku, z ograniczonymi zasobami, wyszło cudo. Będę tam wracać i zostawiać pieniążki bardzo często, o!

Aaa i sklep jest! I pamiątki kupić można. I idealny Pan w sklepie, który opowiada o hodowli bananów, doradza jak roślinki uprawiać i wie wszystko (tak myślę). Nikomu człowiek tam nie przeszkadza, wszyscy się cieszą, że przyszedłeś.


Nie jak w muzeum kinematografii...

0 komentarze: