łódzki Błędny Rycerz


- Dzień dobry.
- Dzień dobry.
- Chciałbym przeprowadzić kontrolę biletów.
- Bardzo proszę. (uff mam bilet :) )
- Dziękuję uprzejmie i życzę Pani miłego dnia.



Linia autobusowa nr 57 była dla mnie zawsze synonimem Błędnego Rycerza z Harrego Pottera. Objeżdżając większą część Łodzi stworzyła swój własny mikroklimat. Zasady jej nie obowiązują, a dziwniejszych pasażerów, w takim natężeniu, nie spotkałam nawet w autobusach nocnych. 

W dodatku jeździ kiedy chce, jak chce i człowiek nigdy nie wie, czy autobus już był, jeszcze będzie, czy przyjedzie za 3h. Uwielbiam ją. Nie, nie sarkastycznie. Szczerze! Kocham z całego serca! Jest moją dawką miejskiego szaleństwa i zawsze wybieram się w podróż, żeby poprawić sobie humor.

Wmurowało mnie. Kanar. Miły kanar. Uprzejmy kanar. Przecież to ginący gatunek. Nawet miłego dnia życzył o.O. Uśmiechnięty. Żadnego bileciki, ej ty i burknięcia na odchodne. Nasze MPK jednak się poprawia.-pomyślałam. Już zaczęłam snuć peany na cześć przewoźnika, kiedy mnie olśniło.

Chwileczkę! Przecież to nie powinno mnie dziwić, to powinien być standard!

Jak szybko można się przyzwyczaić do „państwowego” zachowania?

Jesteśmy przeszczęśliwi jak tramwaj/autobus przyjedzie na czas. Dumni, gdy dojedzie na miejsce. Oczka zaczynają się nam świecić, jak kierowca faktycznie ma bilety do sprzedania. Niedowierzający, gdy trafimy na cudo w którym są automaty biletowe. Ostatnio nawet bijemy brawo trzeźwym konduktorom, bo to przecież Łódź jest (hiperbolizacja). 

To wszystko powinno być w pakiecie....

- janczewska, Tobie to się dopiero w dupie poprzewracało! Spotkała taka jednego miłego kanara i uważa, że rewolucję może przeprowadzić.
- Ale...
- Nie ma ale. Tak wygląda świat. Autobusy się spóźniają, a w urzędach czekasz w kolejce tylko dlatego, że jedzą ciasto. Pogódź się z tym.
- Nie!
- To co zrobisz niby?
- Nie wiem. Jakoś wyrażę swoje niezadowolenie.
- Z Putinem nie podziałało, ale próbuj.

I już wiedziałam. Może tak zamiast krzyczeć zrobić coś, co faktycznie w minimalny sposób, ale jednak dosięgnie MPK… Może ktoś zobaczy…

Niby nic. Jak ukłucie komara. Z drugiej strony nigdy nie potrafiłam zasnąć w pokoju, gdzie chociaż jedna ta menda
bzyczy.

Bilet jednoprzejazdowy pozostał na gumowym parapecie, kiedy wysiadałam z autobusu. Zaskoczona Pani stojąca obok także wyciągnęła swój z kieszeni i położyła nieopodal. Może komuś się przyda.

Może kiedyś ja znajdę bilet zostawiony dla Łodzianina w potrzebie.



2 komentarze:

  1. Następnej nie kupuj! Dzisiaj dumna janczewska znalazła ważny bilet leżący sobie na tramwajowym "parapecie" :D Polecam linię nr.6!

    OdpowiedzUsuń