- Idziemy coś zjeść do Manu? - zapytał kumpel, po całym dniu spędzonym na uczelni
- Jasne. - Świetnie! 30 min, fast food i do domku. Umieram z głodu.
- Idziemy coś zjeść do Manufaktury? - zaczęłam się delikatnie bać
- Może jednak coś ugotuję, albo zamówimy pizze? - staram się ze wszystkich sił
- Nie. Muszę jeszcze kupić mopa i zobaczyć buty na imprezę. Wsiadaj cipo rzewna. - zadźwięczało mi w uszach słodkie zdrobnienie
Przepadłam z kretesem. Zostałam zaklasyfikowana przez towarzyszkę jako broszka, słodki dodatek w formie yorka na rączkach, tyle że bez gustu i potrafiący mówić. To dopiero szpan.
- Boże jakie śliczne? Gdzie kupiłaś?
- A tu, niedawno w zoologicznym.
- Jezu, jak się wabi?
- Nataszka. Nowość! Imitacja koleżanki, umie mówić, pomoże w noszeniu toreb, zawsze uważa, że wyglądasz świetnie. Ma tylko jedną wadę - często się gubi, a i jeszcze nie ma odpowiedniego rozmiaru smyczy do niej.
- Cudo! Drogie?
- Wystarczy zmusić, żeby za Tobą poszło.
Jeszcze nie zdarzyło mi się pójść na posiłek z kobietą, do jakiegokolwiek centrum handlowego, tylko w celu konsumpcji.
Wybieranie mopa - 4 sklepy, 1h
Oglądanie butów - 8 sklepów, 2,5h
Window shopping - wszystkie sklepy, 4h
I tak wygląda niemalże pełen dzień roboczy nowo nabytego zwierzątka. Jedzenie zostało umieszczone na samym końcu listy. Umieranie z głodu nie pomaga. Ach, ta bezlitosność zakupów.
Nie mam nic przeciwko. Biorę laptopa, książkę, mp3, ewentualnie zagubię się gdzieś w empiku. Muszę się jednak kategorycznie opowiedzieć za niedawnym postulatem płci męskiej względem właścicieli sklepów:
"Czy tak trudno przed każdym postawić ławkę?"
0 komentarze: