Historia pewnego paszportu.



- Wiesz co dostałyśmy na moją 13. rocznicę ślubu? Wiesz co dostałyśmy?

Moja rodzicielka wrzeszczała do telefonu co najmniej 20 min, zanim czegokolwiek się dowiedziałam.

- Ok. Dobra. Dlaczego My? Przecież to Twoja rocznica ślubu.
- Bo Wojtek uznał, że najlepiej bawimy się razem!
- Nie wnikam. Powiedz wreszcie. co dostałyśmy?!
- Lecimy do Egiptu!!!

Telefon spadł na podłogę. Skaczę. Piszczę. Wrzeszczę. Lecę do Egiptu!!! Za darmo!!!

Skype.

Sprawdzamy wszystko. Co? Gdzie? Jak? Na ile? Kiedy? Co musimy zabrać? Mamy 2 tygodnie! Bez  sensu, wspólnie otwieramy walizki na odległość 100 km i zaczynamy się pakować. 1.00 w nocy...

- Idziemy spać, bo jutro nie wstanę na uczelnię!

Paszport!!!

Szukam. Biegam. Mieszkanie wygląda jak po przejściu Katriny. Mam! 2 miesiące temu stracił ważność...

Wujek Google. Wyrobienie paszportu trwa miesiąc (?!). W dodatku w miejscu zameldowania (100 km). Luki?! Najszybciej wydają w przypadku śmierci członka rodziny.

Pociąg. Czerniewice. Samochód. Kowal. Z samego rana autobus. Włocławek. Opłata wynosi 70 zł (kocham zniżki studenckie). Odliczona kwota spoczywa sobie mięciutko w gotóweczce na dnie mojej torebki. Wszyscy są przemili. Wchodzę. Nic się nie da zrobić... Błagam. Płaczę (ach, ta cebula na rękach). Nie mogę płacić gotówką. Tylko karta. Uff, mam jeszcze tyle na koncie. Spazmy. Dziadek zmarł. Muszę odebrać jego ciało. Znieczulica, znieczulica wszędzie. Kierowniczka. Ryczę jak nigdy dotąd. Kawka. Ciasteczka. Nic się nie da zrobić. Mówię prawdę. Nic się nie da zrobić. Nie prawda! Czytałam! Nieprawda! Wpadam w gniew. I słodkie, zapłakane, 157 cm, z dwoma warkoczykami zamienia się w sucz. Łzy zastępuje racjonalny spokój. Przywołuję artykuły, wyjątki, możliwości samodzielnego odbioru. Nic się nie da zrobić.

- Od 3 godzin oprócz mnie nikogo tu nie ma! Jak możecie być zawaleni robotą?

Kawa. Herbata. Ciasteczka.

- Tak się traktuje klientów? Cholerne placówki Państwowe!

Torcik bezowy. Soczek pomarańczowy.

 - Cokolwiek? Jakkolwiek?
- Trzeba było pomyśleć wcześniej.
- Wczoraj się dowiedziałam!
- Mnie tam nie stać na takie podróże...
- To ja może zapłacę. Mam 70 zł w torebce. - cholera wiedziałam, że trzeba było zrobić większy przelew
- Widzi Pan, wchodzi taka z 70zł i myśli, że może wszystko. Ta podróż to raczej więcej kosztowała.
- Kurwa! Jestem studentką. Dostałam prezent!
-  Musimy Panią przeprosić, mamy teraz przerwę na lunch.

Furia. Zero reakcji. Awantura większa niż o Basię.

- W takim razie zablokujemy Pani paszport.
- Numer do przełożonego, ale już!
- Jest w Bydgoszczy. Zachęcamy do kontaktu osobistego. - Szyderczo uśmiecha się kolejny cudowny pracownik państwowy.
- Myślisz, że kolejne 100km to dla mnie jakaś różnica!?

Trzaskam drzwiami. Wychodzę.

Nie da się nic zrobić?
W Łodzi Wojtek dostał paszport w ciągu 3 dni!!!

Pojechali. Zostałam.

- Cholera.
- Co jest?
- Do aplikacji potrzebna mi jest data ważności paszportu...

Rok po całym zamieszaniu znów jadę do Włocławka. Wchodzę. Urząd wywołuje u mnie odruch wymiotny. Otwieram torebkę. Nie ten dowód... Załamałam się. Piątek. W poniedziałek ostateczny termin składania dokumentów. Idę jak na skazanie. Dwie przecudownie sympatyczne Panie w pokoju. Znam to. Zaraz nie będzie tak miło.

- Nie zabrałam dowodu.
- Kochaneczko, a jakiś inny dokument?
- No właśnie nie mam. - Zaraz się popłaczę. Wiem już, zwyczajnie wiem, że i to przepadnie.
- A Panienka skąd jest?
- Z Kowala, z Łodzi przyjechałam...
- Oj, Kowal to nasza duma. - I zaczynają trajkotać o cudownej historii mojego miasteczka. - Spokojnie, imię, nazwisko. Już wszystko wiem. Natasza, Kowal, Łódź, paszport. - Chichoczą. - Sprawdzimy odciski palców. No proszę, dziecinka to jednak dziecinka. Po kłopocie. Tylko, słoneczko, Kazimierza od nas pozdrów!

Wybiegłam, skacząc jak mały kangurek. W międzyczasie dostałam kawę i ciasteczka. Przez 30 min opowiadałam im gdzie i na co aplikuję, trzymając bezpiecznie mój paszport w torebce.

Dziękuję!

2 komentarze:

  1. Trzynasta rocznica ślubu, a Ty chciałaś, by było normalnie? :)
    Swoją drogą ustanowiono medal za długoletnie pożycie małżeńskie, ale chyba w kapitule były same kobiety. Mężczyźni obcieliby zero :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakoś nigdy nie miałam problemu ze spontanicznymi wyjazdami, niestety mur berliński we Włocławku tym razem mnie pokonał :D

    OdpowiedzUsuń