magisterka


Nie napisana, nie oddana, odkładana cały czas. Magisterka. Październik depcze mi po piętach, a ja tępo patrzę na Facebooka i czekam na zbawienie. Za dużo pracy, niechęć , prokrastynacja...
Tak tłumaczy się większość. Ja zwyczajnie nie chcę jej napisać.

Dzisiaj do niej usiadłam, zastanawiając się, kiedy przeciekło mi przez palce 5 lat studiów.

Magisterka jest jak matura. Tylko my jesteśmy mądrzejsi. Tylko my jesteśmy starsi. Wtedy cały świat powtarzał nam, że matura to nasze wejście w dorosłość. Prowadzeni niczym konie na rzeź, szliśmy. Wiedzeni nie tyle maturą, co nadziejami, jakie w nas pokładano, wizją świetlanej przyszłości - tudzież jej braku. Niczym dobre dzieci wykonaliśmy swą powinność wobec rodziców. Tylko nieliczni się wyłamali.

Byliśmy przerażeni nie tylko maturą, ale wejściem w dorosłość. Bujda.
Kolejny etap. Bujda.
Przyszłość. Bujda.

Przestraszeni i zafascynowani, mieliśmy przed sobą całe życie. Mieliśmy przed sobą 5 lat dzieciństwa poza kontrolą rodziców.

Dawno, dawno temu, dziecięciem w 2 klasie podstawówki będąc, oświadczyłam, że jestem już dorosła. Udowodniłam swoją odpowiedzialność i jako dorosła od tamtej pory byłam traktowana. Dlaczego ktoś mi wtedy mocno w łeb nie przywalił, do tej pory się dziwię! Ten idiotyczny stan trwał u mnie do trzeciego roku studiów. Przeszło mi. Na całe szczęście mi przeszło. Przez dwa lata studiów byłam dzieckiem i mam zamiar nim pozostać do końca życia.

Nie byłam odpowiedzialna, rzadko bywałam trzeźwa, wyrąbizm chadzał za mną całymi dniami. Miałam łatwiej. Wcześniej udowodniłam pracodawcom, ćwiczeniowcom, wykładowcom, rodzicom, że wiem co robię. Nie wiedziałam, wszystko uchodziło mi płazem. Największe głupoty były tłumaczone na dwadzieścia różnych sposobów i wierzyli mi! Dwa najpiękniejsze lata mojego życia.

I teraz magisterka. Siadam. Odchodzę. Siadam. Odchodzę. Podświadomie wiem, że za nią nie ma już studiów, po niej stanę się dorosła. Teraz już nie mówią, że to mój obowiązek, teraz już wiedzą, że to wiem. A ja nie chcę wiedzieć. Nie chcę podejmować sama decyzji. Nie chcę nie dostawać rad, a przede wszystkim chcę awantur, że coś zawaliłam, opieprzy, że się nie staram, sprawdzania na każdym kroku. Chcę być dzieckiem. Myślę, że to samo dotyczy prawa jazdy, które odwlekam już ponad 3 lata.

Dopiero co nauczyłam się być dzieckiem! Halo! Dopiero teraz popełniam błędy, idę pod prąd, zeszłam z wyznaczonej ścieżki, rzucam wszystko i niczym się nie przejmuje. Kocham Sing Stara, mimo faktu, że nawet po dużej ilości alkoholu nie można mnie słuchać. Nienawidzę dnia (chyba, że jest lato) i mogłabym go w całości przespać. I właśnie teraz to ja podejmuje decyzje, nikt nie pyta dlaczego, po co, co dalej... Naprawdę? Poważnie? Przecież ja dopiero zaczynam się gubić. Powinno mi się przypominać o ciepłej kurtce, owocach, myciu zębów i śniadaniu.

Nie wiem czemu, ale dorosłość wydaje mi się bez sensu.

Ten wewnętrzny dorosły we mnie, ten wykształcony i udawany przez tyle lat krzyczy: WYKSZTAŁCENIE! Prawo jazdy! Dobra praca!

Pieprzyć to!

Magisterka?
Prawo jazdy?
Praca?

Dziekanka!

Nie jestem wyjątkowa, nie jestem inna, nie jestem odważna! Jestem dzieckiem i jak dziecko uciekam od problemów!


Kierunek? No właśnie... USA, Karaiby, Bruksela, Kuwejt?

Nawet nie wiem, gdzie powinnam dokończyć rekrutację, więc może samo się rozwiąże?

1 komentarz:

  1. „Co jest najśmieszniejsze w ludziach: Zawsze myślą na odwrót: spieszy im się do dorosłości, a potem wzdychają za utraconym dzieciństwem. Tracą zdrowie by zdobyć pieniądze, potem tracą pieniądze by odzyskać zdrowie. Z troską myślą o przyszłości, zapominając o chwili obecnej i w ten sposób nie przeżywają ani teraźniejszości ani przyszłości. Żyją jakby nigdy nie mieli umrzeć, a umierają, jakby nigdy nie żyli.”
    - Paulo Coelho (z książki Być jak płynąca rzeka)

    OdpowiedzUsuń